13 listopada 2017 roku, swoją premierę miała najnowsza produkcja wytwórni Warner Bros o superbohaterach. W ramach serii filmów DC Extended Universe powstała ,,Liga Sprawiedliwości’’. Scenariusz Ligi Sprawiedliwości stworzyli Chris Terrio i Joss Wheedon,
za reżyserię początkowo odpowiadał Zack Snyder, który z powodu tragedii
rodzinnej wycofał się z produkcji. Film dokończył Whedon i
chociaż wiele osób twierdzi, że widoczne są ogromne różnie w
stylach twórców, to ta zmiana raczej nie zaburzyła
odbioru dzieła.
Po premierze udanej Wonder Woman wielu widzów z niecierpliwością oczekiwało na kolejny film na podstawie komiksów DC. Wypuszczony siedem miesięcy temu oficjalny zwiastun produkcji zapowiadał się może nie genialnie, ale całkiem dobrze. Do grona znanych wszystkim mniej lub bardziej superbohaterów, takich jak Batman, Wonder Woman czy (w teorii martwy) Superman dołączył Aquaman, pojawili się też pokazywani wcześniej Flash i Cyborg.
Już pierwsze sceny filmu zadziwią widza, który nie jest zaznajomiony z uniwersum DC. Twórcy filmu starają się przedstawić bohaterów, ale wyraźnie brakuje na to czasu – zapoznanie z herosami jest niedokładne i niekoniecznie logiczne. Nie do końca rozumiemy, kim jest Lois Lane i jej teściowa, dlaczego Cyborg jest cyborgiem, z jakiego powodu Batmanem targają sprzeczne emocje dotyczące śmierci Supermana. Pojęcie motherboxów bierze się z kosmosu jak one same. Osoba niezaznajomiona z historią Wonder Woman nie wie, dlaczego wspominany jest Steve Trevor, kim z kolei dla Diany jest Hippolita.
Pierwsza scena Diany Prince pokazuje niesamowity moment walki, ale nie wnosi nic do dalszego rozwoju filmu – nie dowiadujemy się, kto nasłał jej przeciwnika i jaki ma to wpływ na świat. Do Atlantydy widz udaje się za Aquamanem raz, i musi zrozumieć, kim w gruncie rzeczy jest heros – wniosek ma wyciągnąć z niejasnej wypowiedzi podwodnej piękności. W filmie zdecydowanie narzekać można na brak wytłumaczenia wykorzystania wątków i miejsc, jakby producenci z góry założyli, że wszyscy odbiorcy produkcji są zaznajomieni z ich poprzednią twórczością. W filmie próbowano zahaczyć o wiele wątków, które niepoprawnie eksplorowane, wywołują u widza uczucie dezorientacji.
Z kolei sceny akcji, typowe dla filmów o superbohaterach, są przegadane i rozwleczone. Podczas szybkiej wymiany ciosów ze złym bohaterem herosi zatrzymują się, wymieniają zdanie na temat walki i swoich szans. A złoczyńca grzecznie czeka, nie wcinając się w rozmowę. Woda z przebitego kanału daje bohaterom bardzo dużo czasu, zanim zdecyduje się, że może w sumie popłynąć w stronę ich pojazdu (zachowując się niezgodnie z prawami fizyki). Wszystko czeka, żeby móc zostać pokonanym przez Ligę.
Nawet muzyka, która w takiej wysokobudżetowej produkcji odgrywa ogromną rolę, tym razem nie zachwyca. Utwory Danny’ego Elfmana nie ujmują za serce i średnio budują nastrój, nie podkreślają dynamiki scen. Nic
charakterystycznego i godnego zapamiętania. Duży plus należy się twórcom
za wykorzystanie słynnych motywów z wcześniejszych produkcji o
bohaterach uniwersum DC.
Sam antagonista jest raczej nierealistyczny. Okrutny Steppenwolf z Ery Herosów wraca na ziemię, aby raz na zawsze zamienić ją w pustą otchłań rozpaczy. W gruncie rzeczy nie jest zabójczy dla herosów, nie wyrządza ogromnych szkód na świecie, szuka ukrytych przed nim na świecie skrzynek pełnych mocy. Nie do końca wiemy, jaka jest jego geneza i dlaczego wrócił, jednak wszyscy bardzo się go obawiają i podkreślają wciąż, jak mało mają czasu na rozprawienie się z nim. A potem gadają, gadają, gadają...
Plusem filmu jest to, że nie jest on tak mroczny i poważny jak niektóre z wcześniejszych produkcji DC. Humor nie jest może wysokich lotów i udana gra słowna zdarza się rzadko, ale jest w stanie rozweselić. Najlepszym punktem produkcji jest zdecydowanie młody Flash, grany przez Ezrę Millera. Ten bohater stawia w ,,przemyśle ratowania świata’’ pierwsze kroki i obserwujemy jego nieporadne pojedynki z uśmiechem na twarzy. Zdecydowanie da się go lubić. Gal Gadot jak zwykle zachwyca urodą i gracją w roli sprawiedliwej Wonder Woman. Ben Affleck jako Batman budzi w widzu respekt do człowieka-nietoperza. Jason Momoa debiutuje w roli Aquamana i zdecydowanie zasługuje na rozwinięcie swojego wątku. Ray Fisher, grający Cyborga, jest w stanie przekonać do tej zimnej postaci widownię, a Henry Cavill w roli Supermana jest jak zwykle zabójczo przystojny (może oprócz kilku scen, gdzie coś ewidentnie poszło nie tak z komputerową obróbką jego twarzy). Internet podpowiada, że jest to kwestia usuwania dzięki CGI wąsów aktora, zapuszczonych do innej produkcji i noszonych podczas dokręcania kilku scen. Oprócz tej drobnej wpadki można powiedzieć, że to właśnie aktorzy sprawiają, że ,,Liga Sprawiedliwości’’ jest atrakcyjna dla odbiorcy.
Największą tajemnicą filmu pozostaje natomiast wątek rosyjskiej rodziny, rozwijany przez prawie pół filmu, a potem zakończony w kilka sekund. Jaką rolę odgrywa poszkodowana rodzina? Czy ich historia ma dawać nadzieję, pokazywać, co stanie się na świecie bez superbohaterów? A może jest po prostu nieprzemyślana i niekoniecznie potrzebna? Może ten wątek miał wyglądać inaczej, ale został usunięty w postprodukcji? Jak często się zdarza w amerykańskich filmach, sztampowo, cała bieda i zło mieszkają w Rosji.
Warto zdecydowanie po spędzeniu dwóch godzin w kinie wytrzymać jeszcze
kilka minut, gdyż po napisach pojawiają się jeszcze dwie sceny. I
szczerze powiedziawszy, są chyba najlepszymi scenami z całego filmu.
Na rok 2019 zapowiedziana została premiera drugiej części ,,Ligi Sprawiedliwości’’, ale czy w ogóle warto ją kontynuować? Jest to seria z dużym potencjałem, który niekoniecznie został wykorzystany. Film ten zdecydowanie warty jest zobaczenia jeśli oczekujemy dobrej rozrywki. Co prawda nie wniesie do życia odbiorcy niczego niebywałego, nie zaskoczy nowymi rozwiązaniami technicznymi ani bohaterami, ale nie jest zły. Miejmy nadzieję, że kontynuacja filmu o dobrych bohaterach będzie po prostu bardziej dopracowana.
Agata Myszka, II c