czwartek, 8 marca 2018

Czas mroku - spektakl jednego aktora

"Czas mroku" przedstawia nam urywek z życia angielskiego premiera Winstona Churchilla, od momentu nadania mu stanowiska, do operacji Dynamo i słynnej przemowy "We Shall never surrender". Jest rok 1940 i Wielka Brytania stoi przed niezwykle trudną decyzją: czy kontynuować politykę “oswajania” Hitlera licząc na jego łaskę czy mimo siły przeciwnika postawić mu się. Żaden z tych wyborów nie jest idealny i każdy niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Wybrać jednak trzeba.

W roli głównej - Gary Oldman, aktor o aparycji zupełnie niepredystynującej do zagrania Winstona Churchilla. Jednak najwidoczniej znalazł się na świecie człowiek, który stwierdził, że tak nadaje się do tej roli, że każdego dnia zdjęciowego będzie poddawany skomplikowanym i czasochłonnym zabiegom charakteryzacji. Charakteryzacji, trzeba przyznać- wybitnej. Bo Gary Oldman nie dość, że wygląda w tym filmie, jak Churchill to jeszcze przypomina człowieka. Mimo faktu, że spora część jego filmowej twarzy ludzka wcale nie jest. To jednak tylko jedna strona medalu, bo cały zabieg straciłby na znaczeniu, gdyby spotkał nie dorównującą mu grą aktorską. To się na szczęście nie stało. Gary Oldman czyli jeden z najlepszych współczesnych, brytyjskich aktorów, wcielił się w Churchilla z wielką klasą i wypadł niezwykle przekonująco. Partneruje mu na ekranie całkiem niezły drugi plan, ale tak naprawdę jest to przedstawienie jednego aktora. Gary Oldman zgarnął już za tę rolę Złotego Globa i  pierwszego w karierze Oscara. 


Postać głównego bohatera, z jednej strony potrafi oczarować charakterem, poczuciem humoru (którego jest zaskakująco dużo) jej upartością czyli tą bardziej... ludzką stroną. Churchill wzbudza sympatię i sprawia, że w trakcie filmu zaczynamy mu kibicować.

Jak natomiast film działa w oderwaniu od odtwórcy głównej roli?

Po pierwsze - narracja. W filmie ciężko jest znaleźć wyraźny podział na trzy akty, co ma oczywiście związek z bardzo spokojną fabułą opartą na kolejnych scenach rozmów, przerywanymi innymi scenami rozmów. Problem polega jednak na tym, że w scenach samych w sobie przeważnie nie czujemy napięcia czy emocji. W konsekwencji film jest dosyć... nudny. Brak mocno wyznaczonego głównego motywu fabularnego sprawia, że widz przez jakiś czas nie do końca wie czym film chce być. Filmem biograficznym w pełnym tego słowa znaczeniu? Laurką dla Churchilla? Polityczną intrygą? Antywojennym manifestem? Czy może filmem motywacyjnym o odwadze w dążeniu do celu? Ten brak konsekwencji wydaje się być winą scenariusza, któremu niczym zagubionemu turyście, zabrakło określonej trasy zwiedzania, więc zajrzał tu i tam, ale właściwie żadnego bardzo ciekawego miejsca nie zobaczył.

Ostatecznie brak wyraźnego poprowadzenia dwóch pierwszych aktów prowadzi w konsekwencji do dosyć nierównego epilogu. Z jednej strony jest w nim dużo Churchillowego humoru i ostateczna przemowa jest zagrana pięknie, z drugiej film wszedł w tym momencie na niestrawny poziom patosu. 


Po drugie - wizualna strona produkcji. Od strony realizacyjnej film zgrabnie bawi się kompozycją światła, warto docenić też pracę kamery i scenografię. Dobrze wybrzmiewa kontrastowanie słonecznych promieni przecinających kadry i padających na twarze bohaterów z ciemnymi dusznymi pomieszczeniami. Jeśli chodzi o scenografię to wszystko wygląda wiarygodnie, zgodnie z realiami epoki. Zarówno kostiumy, jak i pomieszczenia sprawiają wrażenie autentycznych, a brudne, londyńskie ulice, są odpowiednio przytłaczające.

Film kilkukrotnie zaczynał zabawę w montaż równoległy, ale zawsze szybko z tego rezygnował, jakby nie bardzo wiedział, jak to rozwinąć. Reżysersko wiele nie oferuje, nie czuć zbyt wiele napięcia czy emocji płynących z filmu, poprzez bardzo standardowe i przewidywalne zabiegi. Właśnie ta przewidywalność filmu i wręcz skrojenie pod Oscary najbardziej kłują w serce. Pod koniec jesteśmy atakowani scenami albo odrealnionymi, jak słynna już scena w metrze gdzie Churchill dosłownie pyta naród o jego zdanie na temat polityki państwa, albo przepełnione niepotrzebnym patosem, jak ostateczna przemowa premiera. 


Podsumowując "Czas mroku" to nie jest film wybitny. Brakuje mu pazura, charakteru i silnej reżyserskiej ręki, ale jakby nie było spełnia jedno z najważniejszych założeń i udanie przybliża nam postać Churchilla i przedstawia go nie tylko jako silnego polityka, ale też niejednoznacznego, ciekawego człowieka. I pomimo, że “Czas mroku” nie broni się na poziomie artystycznym, to udaje mu się być dobrym filmem biograficznym. Można przyjąć że takie było jego zadanie. A skoro je spełnił to nie możemy mówić o złym filmie. Szkoda tylko, że z licznych powodów nie możemy mówić o filmie naprawdę dobrym.
Jan Seraphim, 1E