niedziela, 26 listopada 2017

To - recenzja filmu Andy'ego Muschietti

To”

           Gdyby uważnie przejrzeć listy najczęściej spotykanych u ludzi fobii można by zauważyć, że dość wysokie miejsce na większości z nich zajmuje coulrofobia, czyli paniczny lęk przed klaunami. Dlaczego jednak postaci, które powinny nam się kojarzyć ze śmiechem i dobrą zabawą, mogą wywoływać u niektórych tak silne negatywne emocje? Według naukowców główną przyczyną jest zjawisko „doliny niesamowitości”. Jest to hipoteza, według której postacie wyglądające podobnie (lecz nie identycznie) jak człowiek mogą budzić nieprzyjemne odczucia, a nawet odrazę i lęk. Klauny idealnie wpasowują się w tę kategorię. Oczywiście swoją rolę w spotęgowaniu naszego lęku przed nimi odegrała również popkultura, która szybko przesiąkła coulrofobią oferując nam cały wachlarz psychopatycznych klaunów morderców od Twisty'ego z czwartego sezonu „American Horror Story”, przez upiorną lalkę z „Poltergeista” aż po samego Jokera. Jednak pod względem popularyzacji tego motywu żadna z wymienionych postaci nie może się równać z Pennywisem – Tańczącym Klaunem z powieści Stephena Kinga z 1986 r. zatytułowanej „To”. 
          Gdy ogłoszono, że w 2017 roku będzie miała miejsce premiera pierwszej części adaptacji filmowej tej książki, fani horroru na całym świecie zaczęli się martwić o to, czy aby próba przeniesienia jej na duży ekran nie skończy się porażką. Nawet sam autor wie, że na podstawie jego książek powstało zarówno kilka arcydzieł (chociażby „Misery” i „Carrie”, o „Lśnieniu” nie wspominając), jak i kilka kompletnych klap, których pamięci nie warto wskrzeszać. Co prawda nie była to pierwsza próba przełożenia „To” na język filmu, ponieważ jeszcze w 1990 roku powstała miniseria na podstawie powieści, lecz ilość horroru została w niej znacząco okrojona, by dostosować ją do gustów przeciętnego odbiorcy. Jak zatem w porównaniu do książki i serialu wypada ich filmowy odpowiednik wyreżyserowany przez Andy'ego Muschietti?
           Pierwszym co należy powiedzieć o „To” jest fakt, że jest to jeden z niewielu współczesnych horrorów, podczas oglądania których faktycznie można poczuć lęk. Film ten nie opiera się wyłącznie na tanich jump scare'ach (aczkolwiek kilka dobrze przeprowadzonych można w nim znaleźć), ale oferuje również dobrą fabułę bazującą na powolnym budowaniu napięcia i wymieszaniu elementów fantastycznych z bardziej realistycznymi zdarzeniami. To budzi w widzu grozę nie mniejszą niż sam Pennywise. Fani gatunku zapewne ucieszą się też, że adaptacja nie stroni od drastyczności (wystarczy choćby przywołać brutalną scenę otwierającą). Jednak przemoc nie osiąga tu apogeum gore jak w klasykach gatunku - „Pile” czy „Ludzkiej Stonodze” i zamiast dominować nad fabułą zgrabnie jej towarzyszy. Jedyne co czasami rujnuje wrażenia wywołane pojawieniem się klauna (bądź każdej innej z jego form) może być średniej jakości CGI, aczkolwiek nie wpływa to zbyt negatywnie na odbiór filmu.


           Tym, co może zaskoczyć widza jest również fakt, że cała siódemka głównych bohaterów jest naprawdę dobrze zagranymi i napisanymi postaciami dziecięcymi. Myślę, że każdy, kto choć trochę interesuje się kinem bądź telewizją miał do czynienia z kilkuletnimi bohaterami tak irytującymi, że po kilku minutach liczył, że scenarzyści pozbędą się ich jak najszybciej to tylko możliwe (a jeśli jesteś socjopatą – w jak najbardziej brutalny sposób). W przypadku „To” jest inaczej. Już po pierwszych minutach filmu szybko obdarzasz sympatią każdego z nich, od bohaterskiego Billa, przez zadziorną Beverly po strachliwego, lecz sympatycznego Eddy'ego, i aż do ostatniej sceny trzymasz za nich kciuki. Trzeba też wspomnieć tu o samym Pennywise, świetnie odegranym przez Billa Skarsgårda. Aktorowi udało się uchwycić wszystko to, czym tak bardzo przerażał klaun w powieści. Niestety nie ma zbyt dużego pola do popisu, ponieważ sam Pennywise zostaje poniekąd zdegradowany do roli powracającego jump scare'u. W filmie, o dziwo, sam klaun nie jest tym, co przeraża najbardziej. W kilku scenach, w których ma okazję pokazać swój kunszt aktorski robi to znakomicie.





          Tym, co jest w filmie rozczarowujące  jest sposób prowadzenia wątku Henry'ego Bowersa, drugoplanowego antagonisty powieści, który swoim sadystycznym umysłem w niektórych scenach dorównywał nawet samemu tytułowemu bohaterowi. W powieści historia tego, jak powoli jego umysłem zaczyna władać szaleństwo jest zdecydowanie bardziej rozbudowana i trwa o wiele dłużej niż w filmie, w którym zapewne ze względów czasowych został on nie tyle okrojony co przyspieszony.  A to, niestety, wiązało się również z umniejszeniem jego znaczenia. Poza tym film ma kilka scen, które zaskakują brakiem kreatywności (ach, ten pocałunek prawdziwej miłości...) lub zbijają widza z tropu swoją dziwacznością (chociażby scena z tańczącym Pennywisem, która okazała się istną kopalnią internetowych memów). 
          Pomimo wielu obaw dotyczących premiery filmu, można stwierdzić, że „To” jest nie tylko filmem godnym polecenia, ale też jedną z najlepszych ekranizacji powieści Kinga, a może i jednym z najlepszych horrorów ostatnich paru lat. Pisarz może być dumny, że nawet trzydzieści lat po premierze świat stworzony przez niego wywołuje u ludzi większe emocje niż tani gore i udawany found footage. Nie jest to może arcydzieło gatunku na miarę „Babadooka” czy „The Witch”, ale na pewno jest jednym z najlepszych filmów, które mainstreamowe kino miało do zaoferowania od dawna. Zatem jeśli szukasz filmu, na który warto przejść się ze znajomymi w piątkowy wieczór, by dobrze się bawić i nie przeszkadza ci zdrowa dawka strachu „To” jest filmem dla ciebie. Teraz pozostaje tylko czekać na drugą część i liczyć, że utrzyma poziom poprzednika.

Kacper Dziadkowiec, IIC