czwartek, 5 listopada 2015

Sokół maltański - reż. John Huston - recenzja klasycznego filmu noir

Debiut reżyserski Johna Houstona z 1941 roku, pochodzący ze stajni Warner Bros, uznawany jest za klasykę amerykańskiego kina detektywistycznego, a także film dający początek gatunkowi noir. Była to trzecia próba ekranizacji powieści hardboiled Dashiella Hammetta pod tym samym tytułem, zarazem jedyna, której udało się zachować jej klimat i wyjątkowość. „Sokół maltański” zrywał bowiem ze stereotypami ówczesnych hollywoodzkich filmów, które na przekór panującej po drugiej stronie oceanu wojnie, wolały ukazywać świat jako miejsce bezpieczne,w którym każdy problem da się rozwiązać.
Historia rozpoczyna się wspomnieniem o legendarnym, tytułowym posążku – który zaginął, a jego los oczywiście jest nieznany po dziś dzień – będącym tylko pretekstem właściwej fabuły. Do Sama Spade'a (Humphrey Bogart), detektywa z San Francisco, zgłasza się piękna femme fatale, poszukująca mężczyzny, z którym uciekła jej siostra. Pierwszą ofiarą intrygi staje się wspólnik Sama, który oczarowany piękną damą, sam postanowił zająć się sprawą. Spade odkrywa także, że poszukiwany mężczyzna ma powiązania z gangiem przestępczym związanym z wspomnianym skarbem.
Wraz z pojawieniem się „Sokoła maltańskiego”, ukształtował się nowy typ postaci: nie stroniącego od alkoholu, cynicznego, zgorzkniałego prywatnego detektywa w kapeluszu i prochowcu, mocno doświadczonego przez życie, a przez to wyznającego zasadę makiawelizmu („cel uświęca środki”).

Humphrey Bogart stał się niejako synonimem takiego wizerunku, niezwykle umiejętnie kształtując bohatera tragicznego, świadomego swojego przykrego losu, walczącego o z góry przegraną sprawę, dobrowolnie wybierającego życie w samotności ( z dosłownością tego wyboru mamy do czynienia w końcówce filmu, kiedy to detektyw, mimo emocjonalnego zaangażowania wobec kochanki, oddaje winną w ręce policji). Jego moralność bywała dosyć elastycznym tworzywem, działał on na podobnych bezprawiu zasadach. Archetyp, który udało mu się stworzyć, stał się ogromnym zasobem inspiracji dla późniejszych aktorów (chociażby dla Harrisona Forda w „Łowcy Androidów”, który to obraz jest fantastycznym przykładem gatunku neo-noir, zapożyczającego ze swojej starszej formy, lecz wzbogaconego o nowe motywy i treść).
Towarzysząca mu niebezpieczna i piękna Brigid O'Shaugnessy (Mary Astor) nie zrobiła już tak dobrego wrażenia, odtwarzając popularny wówczas stereotyp kobiety nieco ograniczonej i przy tym lgnącej do swego wspaniałego mężczyzny. Mimo chwilowych zachwytów jej tajemniczą niewinnością, zostawia po sobie znacznie mniej pozytywne odczucia niż kreacja Bogarta.
Na pochwałę zasługuje natomiast, lubujący się w nieco groteskowych, drugoplanowych rolach („Arszenik i stare koronki”), aktor charakterystyczny - Peter Lorre, grający tutaj opętanego chęcią zysku gangstera – Joela Cairo. Aktor zdaje się mocno wykorzystywać swoją wyrazistą aparycję, nadając granej przez niego postaci własny, niepowtarzalny wyraz (warto wyróżnić tu scenę spotkania gangstera ze Spade'em w jego biurze).
Jednym z aspektów filmu, który najbardziej zapada w pamięć i jednocześnie odznacza się świetną realizacją, jest jego klimat. Jako pierwszy film czarny, uwypuklał on za pomocą wielu środków wizualnych zepsucie i chaos panujący w wielkiej metropolii, przygnębiającą atmosferę zła wciąż zwyciężającego nad dobrem, które w nocy najgłośniej ma czelność śmiać się z człowieka.

Gęsty klimat budowany jest tu za pomocą ciemnych scenerii, gdzie pojedyncze źródła światła, mocno kontrastują z wszechobecnym mrokiem. Akcja rozgrywa się głównie w zamkniętych i ciasnych pomieszczeniach. Świetnie koresponduje to z cynicznymi dialogami bohaterów oraz ich grą aktorską. Fabuła, oparta głównie na wątku detektywistycznym, również znajduje tutaj swoje oparcie, dzięki któremu tajemniczy, kryminalny klimat jest jeszcze bardziej wymowny.
Obraz Johna Hustona najsłabiej wypada w tonacjach melodramatycznych, głównie za sprawą notorycznie pojawiających się ckliwych, mających wywoływać wzruszenie, kwestiach w dialogach detektywa Spade'a i O'Shaugnessy. Sceny nagłych, gorących pocałunków ocierają się (jak i sami aktorzy podczas wspomnianej czynności) niestety o granice kiczu i chociaż można traktować takie zabiegi sentymentalnie, z uwzględnieniem dawnych definicji kina, to dziś wywołują one raczej śmiech i nie mogą być traktowane poważnie. W „Sokole” jest to chyba jedyny tak widoczny element, w którym nie udało się zerwać twórcom z głównymi nurtami kina hollywoodzkiego
lat 40-tych.
Podsumowując - „Sokół maltański” to prekursor kina detektywistycznego i gangsterskiego, film który stał się kopalnią inspiracji dla przyszłych pokoleń filmowców. Bez jego wkładu nie powstałoby wiele współczesnych arcydzieł ( wspomniany już „Łowca Androidów” Ridleya Scotta, psychodeliczny „Mulholland Drive” Davida Lyncha, czy najbardziej popularna ekranizacja komiksu - „Sin City” Roberta Rodrigueza), nie można byłoby mówić też o wyjątkowym i niepowtarzalnym klimacie czarnego kina. Mimo pewnych niedociągnięć obraz Hudsona jest spójny, ogląda się go lekko i przyjemnie. To klasyka gatunku oraz dobra okazja do polubienia i zakochania się w świecie noir.


Mikołaj Mędrek, 3c

czwartek, 15 października 2015

"iZombie" - recenzja serialu

Zombie. Dla jednych źródło fascynacji dla drugich niezrozumiały fenomen. Żywe trupy zagościły na dobre w popkulturze począwszy od klasyki horroru, czyli "Nocy Żywych Trupów" G. Romero z 1968 r., kończąc na dobrze przyjętym przez widzów serialu AMC "The Walking Dead". Czy można wnieść coś innowacyjnego do tematu umarlaków? Nowy serial amerykańskiej stacji CW pokazuje, że tak.

„iZombie" oparty jest na komiksie pod tym samym tytułem. Wydany przez Vertigo, będącym marką wydawniczą DC Comics, pod której szyldem wydano takie komiksy jak „V jak Vendetta” czy „Sandman”. Autorami komiksu są Chris Roberson i Micheal Allred. Twórcą serialu jest Rob Thomas mający na swoim koncie dobrze przyjętą produkcję „Veronica Mars”.

Pomimo wspólnego tytułu mamy tutaj do czynienia raczej z luźną adaptacją niż wiernym trzymaniem się pierwowzoru. Znaczącym modyfikacjom poddano bohaterów i tak np. protagonistkę z Gwen Dylan przemianowano na Olive Moore („Live More” - gra słów, z ang. „żyj bardziej", tłum. aut.). Inaczej niż w komiksie, w serialu nie pojawiają się inne (poza zombie) istoty nadnaturalne.



Po tym jak nieszkodliwie wyglądająca impreza przeobraża się w masakrę z udziałem zombie, Liv zostaje przemieniona z młodej lekarki w jedną z nich i zatrudnia się w kostnicy, żeby mieć łatwy
dostęp do świeżej porcji mózgów. Przy okazji wykorzystując swoje nowo nabyte nadnaturalne zdolności w pomocy policji, tłumacząc je swojemu partnerowi byciem psychotronikiem. Pośmiertne życie Liv nie skupia się wyłącznie na rozwiązywaniu zbrodni. Jako, że minęło zaledwie kilka miesięcy od jej przemiany w zombie, wciąż pozostaje jej ludzkie życie, gdzie wszyscy przyjęli transformacje bohaterki jako wyraz stresu pourazowego.

Ironią zawartą w „iZombie” jest to, że Liv przeżywa jako zombie więcej doświadczeń życiowych, niż gdy była człowiekiem. Urywki z jej ludzkiego życia nie pokazują jej jako bardzo dynamicznej postaci. Jako zombie jej postać jest znacznie ciekawsza. 

Żeby nie zatracić swojej ludzkiej natury bohaterka serialu musi raz na jakiś czas skonsumować mózg, czego skutkiem ubocznym jest przejmowanie umiejętności, cech charakteru oraz doświadczanie wizji dotyczących okoliczności śmierci osoby, do której ów organ należał. Wpływ przejętych osobowości na bohaterkę jest dobrym pomysłem, dzięki któremu, w każdym odcinku, możemy inaczej spojrzeć na Liv - raz po spożyciu mózgu socjopaty, innym razem osoby z panicznym lękiem. W serialu przedstawiono również coś, co bohaterka nazywa „pełnym trybem zombie” - jej oczy świecą na czerwono, rośnie siła i wytrzymałość, ale bohaterka ma wtedy trudności z kontrolowaniem gniewu. 

Autorom udało się przedstawić mitologię i zasady funkcjonowania tych stworzeń w nowy sposób. W przeciwieństwie do trendu obecnego w większości produkcji o zombie, serialowe umarlaki nie są tylko bezmyślnymi istotami ogarniętymi żądzą mordu. Dzięki temu poznajemy ich świat razem z bohaterką, co dostarcza wielu pytań dotyczących ich natury. Czy zombie może umrzeć? Czy mają zdolności regeneracyjne? W serialu są również przestawione próby odkrycia lekarstwa na tę przypadłość.

Każdy komiksowy geek, który miał okazję zapoznać się papierowym pierwowzorem przed premierą serialu, w czołówce rozpozna kreskę Mike Allreda. Dodatkowo ciekawym zabiegiem artystycznym jest rozpoczynanie serialowych scen kadrami stylizowanym na komiksowe panele.  Barwy, stylizacja postaci oraz miejsc współgrają z tym, co przedstawiono w komiksie i wkomponowują się w trochę mroczniejszy charakter tego dzieła.

„iZombie” jest naprawdę warte polecenia. Świetnie utrzymana wielowątkowość, przemyślane sprawy kryminalne, inne spojrzenie na zombie, pełnokrwiści i dobrze zagrani bohaterowie to atuty tej produkcji.

Jakub Maliszewski, 2E

piątek, 26 czerwca 2015

VILO na VI Festiwalu Filmoteki Szkolnej w Warszawie

11 -12 czerwca w Warszawie miała miejsce Szósta edycja Festiwalu Filmoteki Szkolnej.

Uczennice klasy II c: Joanna Krygier, Marta Rejdych (autorka tej relacji) oraz Aleksandra Hulbój pod opieką Pani Profesor Katarzyny Płazy, spędziły dwa dni w stolicy, by wraz z młodymi amatorami kina z całej Polski wziąć udział w warsztatach, projekcjach, debatach i dyskusjach o filmie.


W hotelu przy Bobrowieckiej od rana czekały na uczestników filmowe atrakcje. Dziewczyny wzięły udział w niezwykle ciekawej dyskusji w kinie Muranów po wyświetleniu dokumentu „Przywódcy”
(reż. Paweł Ferdek).






Wieczorem odbyła się horrorowa gra filmowa pełna zjaw i upiorów.

Piątek upłynął w atmosferze world café, czyli rozmów z ekspertami w Warszawskiej Szkole Filmowej, wśród których znaleźli się: blogerzy, krytycy, filmoznawcy, operatorzy filmowi oraz wielu innych ludzi kina.



Prezentacja  etiud filmowych nadesłanych w ramach projektu Filmoteka. Szkolna Akcja! oraz cenne komentarze profesjonalistów były momentem, aby przyjrzeć się swoim pracom, zobaczyć ile udało się już osiągnąć, zainspirować się do dalszej twórczości, tak by z nowymi doświadczeniami i w coraz to większym gronie spotkać się tam za rok.






Szczegółowa relacja z wydarzenia:

http://filmotekaszkolna.pl/aktualnosc,1078

wtorek, 28 kwietnia 2015

III miejsce etiudy "Schizma" w XXXV finale FAM



"Schizma" - etiuda uczniów klasy filmowej znalazła się wśród filmów nagrodzonych w kategorii FILM na XXXV Festiwalu Artystycznym Młodzieży.



http://www.mdk.krakow.pl/Werdykty2015.html



Link do filmu na Vimeo:

https://vimeo.com/114932664

Autorzy:

Reżyseria: Ola Hulbój
Scenariusz: Kasia Grzymek, Ola Hulbój, Asia Krygier, Kamil Mełech, Ola Nerwiński, Julka Schramm, Ola Zakrzewska
Zdjęcia, montaż: Ola Hulbój
Kierownictwo planu, rekwizyty: Ola Zakrzewska
Muzyka: Mateusz Hulbój (gościnnie)
Wystąpili: Asia Krygier, Julia Schramm, Ola Nerwiński, Kasia Grzymek, Kamil Mełech

Gratulujemy!

wtorek, 21 kwietnia 2015

Uczennica VILO w jury festiwalu filmowego Off Camera

Joanna Krygier, uczennica klasy filmowej, została laureatką konkursu "Skrytykuj!" i zasiądzie w jury młodzieżowym festiwalu filmowego PKO Off Camera, który odbędzie się w Krakowie, w dniach 01-10.05.2015 r.

http://skrytykuj.pl/aktualnosci/single/poznajcie-jury-mlodziezowe-pko-off-camera!



Gratulujemy!

Poniżej nagrodzona recenzja filmu "Birdman", reż. Alejandro González Iñárritu, 2014 r.




Przelotny cień?


       ,,Życie jest przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się i miota na scenie, po czym znika opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a nie znaczącą nic” – te niesamowicie znamienne słowa Szekspirowskiego Makbeta w pewnym momencie filmu wypowiada, wydawać by się mogło paradoksalnie, ,,przypadkowy” człowiek-szaleniec o niespełnionych ambicjach aktorskich, zmuszony do żebrania na ulicy. Prawdopodobnie jest to zdanie, które w sposób najbliższy prawdzie i sensowi ,,Birdmana” podsumowuje film. Nie daje się on jednak łatwo zaklasyfikować ze względu na to, jak szerokim spektrum się zajmuje, jak wiele istotnych spraw, za pomocą prostych, acz dosadnych środków, inteligentnych i konkretnych dialogów, chce poruszyć. Bo o czym jest ,,Birdman”? O artystach? O marzeniach? O chorobliwej chęci sławy i znalezienia potwierdzenia własnej wartości? O utopijnym pragnieniu nieprzemijalności? O ludziach ze wszystkimi ich cechami gatunkowymi i ściśle indywidualnymi? O życiu... tak po prostu?

         Najnowszy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu traktuje o zapomnianym aktorze, grającym niegdyś superbohatera, który po latach swego rodzaju hibernacji zawodowej, postanawia wrócić na scenę z impetem, stawiając wszystko na jedną kartę i wystawiając samodzielnie zaadaptowaną sztukę. Oprócz wręcz obłędnego pragnienia osiągnięcia sukcesu przez Riggana Thomsona (w tej roli genialny Michael Keaton, swoją drogą, jako nieco ,,odsunięty na bok” odtwórca głównej roli w ,,Batmanie” Tima Burtona z 1989 roku, ma on podejrzanie dużo wspólnego ze swoim bohaterem), możemy również dokładnie przyjrzeć się światu, którego jest nieodłączną (a przynajmniej tak mu się wydaje) częścią. Mamy więc teatr, a w nim przyjaciółki-aktorki (Riseborough i Watts), w chwilach nadzwyczajnego stresu objawiające skłonności lesbijskie; popularnego, młodego, nietuzinkowego aktora (Norton), który zjawia się właściwie znikąd i (zasłużenie) oczarowuje wszystkich, okazując się później człowiekiem wybitnym na scenie, a kulejącym w relacjach międzyludzkich; zachłannego i żądnego sukcesu menadżera (Galifianakis), zdolnego jednak i do bycia człowiekiem. Reżyser na portrecie tego nierzadko amoralnego świata nie poprzestaje i tak Thomson, oprócz radzenia sobie z własną rozgorączkowaną zabliżającą się premierą głową, musi walczyć także z nieprzychylną mu, a najbardziej liczącą się wśród krytyków Tabithą (Duncan), a wreszcie z dawno ,,rozczłonkowaną” już rodziną, w skład której wchodzą żona (Ryan) i niepokorna córka (Stone). Iñárritu prezentuje więc w ,,Birdmanie” swoiste panoptikum, dokonuje uważnego przeglądu postaci, który dzięki swej wiarygodności, niezozerwalnie łączy bohaterów ze światem przedstawionym.


          
          Co ważne, Riggan Thomson jest często prześladowany przez unoszące się i podążające za nim widmo Birdmana, postaci, która niegdyś przyniosła mu ogromną sławę i z którą to emploi jest nieustannie kojarzony. I tu odsłania się rzeczywisty motyw ,,człowieka-ptaka”, który jawi się głównie jako metafora dawno minionej chwały i splendoru, desperackiej chęci powrotu do przeszłości, powtórzenia sukcesu, ponownego udowodnienia wszystkim, ale i, a może przede wszystkim sobie, że ,,jeszcze się liczę, jeszcze mogę wiele osiągnąć, jeszcze dużo przede mną”. Wizja człowieka w kostiumie ptaka jest przecież tak naprawdę odbiciem przeszłości dla bohatera odgrywanego przez Keatona; czasów niby nieodległych, a jednocześnie oddalonych na tyle mocno, że niemożliwym dla niego jest ponowne wzbicie się w powietrze (mimo, że Riggan robi to kilkukrotnie, jednak – tylko w jego głowie). Mimowolnie nasuwa się motyw ikaryjski – Thomsonowi kiedyś udało się wznieść w powietrze, ale czy ciepło bijące od słońca nie spali mu wkrótce skrzydeł i nie doprowadzi do ostatecznego upadku?
          Niezwykle istotnym aspektem filmu jest jego perfekcyjnie dopracowana strona techniczna. Niełatwo znaleźć dzieło, które w tak wyważony sposób, bez zbędnego zasypywania widza efektami dźwiękowymi czy specjalnymi, oddawałoby charakter postaci, atmosferę opowiadanej historii i dynamikę wydarzeń. Warto szczególnie zwrócić uwagę na dwa aspekty: muzykę, za którą odpowiada Antonio Sanchez, oraz zdjęcia Emmanuela Lubezki. Przez istotną część filmu widz zastanawia się, skąd owa muzyka, którą jest miarowe, momentami zmieniające jednak częstotliwość, wybijanie rytmu na perkusji, pochodzi: czy jest diegetyczna (jeśli tak, to czemu nie można umiejscowić jej źródła?), czy transcendentna? Kwestia ta, rozwiązana w sposób mistrzowski i zaskakujący, ma jednak swój cel: bębny nieustannie potęgują napięcie, mimowolnie wprawiają widza w zaciekawienie i sprawiają, że ma on wrażenie, jakby ktoś, on sam czy bohaterowie, ciągle na coś oczekiwał. Wydawać by się mogło, że życie ludzkie jest właśnie niekończącą się grą, przedstawieniem (teza gładko sprzężona z wykorzystanym fragmentem ,,Makbeta”), której nieodłącznie towarzyszy mniej lub bardziej wyrazisty dźwięk dla podkreślenia efektu, spotęgowania emocji. Z muzyką idealnie łączy się zastosowany w zdjęciach efekt, niezwykle rzadko (a szkoda!) i na pewno nie na taką skalę, spotykany. Kamera bowiem ciągle podąża za swoimi bohaterami, co chwila ,,samodzielnie” zmieniając obiekt zainteresowania, nie stosując jednak przy tym cięć montażowych, a wykorzystujących jedno, nieprzerwane ujęcie (poza kilkoma elipsami czy drobnymi przeskokami). Taki zabieg daje efekt nieopisanej płynności, w którą znakomicie wpisują się zmiany światła, towarzyszące procesowi przeistaczania się dnia w noc czy odwrotnie. Poza tym, jest to wyraźna aluzja do ciągłości ludzkiego życia, jego nieustannego biegu, kręgu myśli, ludzi, zdarzeń, ale także akcji dziejącej się w filmie w czasie rzeczywistym.



          Mówi się, że ,,Birdman” to najlepszy dotychczasowy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Niewątpliwie jest to dzieło zasługujące na uwagę, o czym świadczą chociażby liczne nagrody na jego koncie. Przed obejrzeniem warto jednak zapomnieć o sukcesach, jakie już odniósł, a spróbować ocenić i odebrać go niezwykle osobiście i indywidualnie. Z Rigganem Thomsonem utożsamić się nie jest trudno, wręcz jest to całkiem naturalne, nawet odruchowe; w końcu obok bycia artystą, jest to też człowiek nieróżniący się od reszty pod względem marzeń i chęci osiągnięcia ,,czegoś”, borykający się z demonami przeszłości, walczący o pozycję, mimo wszystko niepotrafiący do końca odnaleźć się w kontaktach międzyludzkich, żyjący ciągle na granicy jawy i snu, rozszczepiony pomiędzy światem pragnień a brutalną, nierozumiejącą go rzeczywistością. ,,Birdman” to film, który teoretycznie wpisuje się w ramy ,,normalności”, a jednak jest w nim coś tak magicznego, że rozsadza te ramy od środka, demoluje je, buduje nowe. Reżyser, a w ślad za nim i główny bohater, stawiają sobie i widzowi wiele pytań, na które nie zawsze znajdują odpowiedzi. Ale może nie o zaspokajanie ciekawości chodzi. Wydawać by się mogło, że najważniejszym jest sam proces poszukiwania, któremu wymienione jednostki się poświęcają, stawiają na niego wszystko. W finale udaje im się uszczknąć nieco z tajemnicy życia, które, wracając do słów Makbeta, może wcale nie jest tylko ,,przelotnym cieniem”...


Joanna Krygier, 2c



środa, 18 lutego 2015

DZIEŃ FILMOWY - MUSICAL

03.02.2015 w VILO odbyła się kolejna edycja Dnia Filmowego, który tym roku poświęcony był musicalowi.



Dzień Filmowy oficjalnie otworzyła Pani Dyrektor Iwona Fedan.
Następnie zespół taneczny, pod kierownictwem Jadwigi Mordarskiej z klasy 2c, zaprezentował choreografię do utworu "Mamma mia".


W eliminacjach do konkursu OKWoF (Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy o Filmie) udział wzięło 12 uczniów VILO.
Z testem obejmującym historię filmu, język filmu oraz fragmentami muzycznymi i filmowymi, najlepiej poradziły sobie:

Barbara Miszczyk z klasy 3h, która zdobyła 1 m-ce
Karolina Musiał z klasy 1c, która zdobyła 2 m-ce


W konkursie na najlepsze przebranie inspirowane musicalem wzięli udział uczniowie kilku klas.
W głosowaniu publiczności zwyciężyli Aneta Dubiel i Dominik Setlak z klasy 3c, którzy zaprezentowali przebrania z musicalu Tima Burtona "Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street".


Wykład pt. "Historia filmowego musicalu" wygłosił znawca kina amerykańskiego, Krzysztof Siwoń (Uniwersytet Jagielloński).


Punktem kulminacyjnym Dnia Filmowego był pokaz kultowego musicalu pt. "Deszczowa Piosenka" z 1952 r. w reż. Stanleya Donena i Geene Kelly'ego.


Zwieńczeniem Dnia Filmowego było wręczenie nagród zwycięzcom konkursów oraz występ zespołu tanecznego, który zaprezentował choreografię do utworu "Footloose".

poniedziałek, 16 lutego 2015

"Schizma" - etiuda uczniów klasy filmowej w finale konkursu Filmoteki Szkolnej

Etiuda "Schizma" została stworzona w ramach zaliczenia projektu na zajęcia Filmoznawstwa.
Twórcy to uczniowie klasy 2c:

Reżyseria: Ola Hulbój
Scenariusz: Kasia Grzymek, Ola Hulbój, Asia Krygier, Kamil Mełech, Ola Nerwiński, Julka Schramm, Ola Zakrzewska
Zdjęcia, montaż: Ola Hulbój
Kierownictwo planu, rekwizyty: Ola Zakrzewska
Muzyka: Mateusz Hulbój (gościnnie)
Wystąpili: Asia Krygier, Julia Schramm, Ola Nerwiński, Kasia Grzymek, Kamil Mełech


Na film głosować można na stronie Filmoteki Szkolnej 

Link do filmu na Vimeo:


Schizma from Ola Hulbój on Vimeo.


czwartek, 1 stycznia 2015

"Bogowie" - recenzja filmu Łukasza Palkowskiego

Wiemy na jakim poziomie stoi współczesne polskie kino. W gąszczu tragicznych komedii romantycznych i smutnych filmów mających traktować opoważnych tematach, można jednak trafić na kawał porządnego kina. Dowodem na to są „Bogowie” w reżyserii Łukasza Palkowskiego.
Kto pamiętał Tomasza Kota jako typowo komediowego aktora, po obejrzeniu „Bogów” już nigdy nie będzie klasyfikował go w tej kategorii.  Kot wcielił się w rolę Zbigniewa Religi- pierwszego Polaka, który dokonał udanej transplantacji serca.  Kunszt aktora widoczny jest w każdym ruchu, każdym słowie, które są przez niego dopracowane do perfekcji. W pewnych momentach widz może odnieść wrażenie, że ma do czynienia z prawdziwym Zbigniewem Religą i ogląda film dokumentalny kręcony w czasie rzeczywistym. 


Niezwykle ważny jest sposób realizacji filmu. Typowo biograficzne produkcje często sprowadzają się do nieciekawych wątków osobistych i dłużących się scen związanych z dokonaniami opisywanej postaci. W przypadku „Bogów” widz otrzymuje idealną mieszankę. W film traktujący o stricte poważnym temacie (jakim jest życie Zbigniewa Religi i jego dążenia do wykonania pierwszego udanego przeszczepu serca), wplecione są również wątki humorystyczne. Pozwala to na momenty rozluźnienia, które nie wpływają na błędny odbiór fabuły, a dzięki którym widz może podejść z dystansem do kontrowersyjnych scen.  W komiczny sposób przedstawione zostały np. wahania nastrojów Religi, który zmieniał zdanie co przysłowiowe 5 minut. Ponadto w filmie raz po raz, bardzo umiejętnie, ośmieszany był ustój komunistyczny. Żeby załatwić jedną sprawę, główny bohater musiał poświęcić na to mnóstwo czasu i mimo to często to nie wystarczało.
Istotny jest fakt, że twórcy filmu nie stworzyli Relidze „laurki”, którą można było dostrzec np. w wcześniejszym „Wałęsie. Człowieku z Nadziei” Andrzeja Wajdy. Bez zbędnego słodzenia przedstawili wszystkie wady i zalety kardiochirurga. Zrobili to na tyle umiejętnie, że widz nie ma wrażenia przekoloryzowania historii Religi, ale też nie odbierze jego osoby w złym świetle. Niezwykła odwaga Religi i brak jakichkolwiek zahamowań zawodowych (pomimo kłód, które wszyscy rzucali mu pod nogi) powodowała, że widz kibicował głównemu bohaterowi do samego końca. Aroganckiemu, ale wytrwałemu w dążeniu do celu.
Akcja filmu toczy się bardzo dynamicznie i jest zacieśniona do granic możliwości. W efekcie nie ma w nim przeciągania niepotrzebnych wątków. Film można polecić każdemu, kto lubi konkretne i warte obejrzenia produkcje.

 Jakub Jakubiec, 1c