sobota, 6 stycznia 2018

Najlepszy - recenzja filmu Łukasza Palkowskiego

Z polskim kinem rozrywkowym nie jest dobrze. Z jednej strony mamy armię polskich komedii romantycznych z Karolakiem w obsadzie, a z drugiej polskiego kingpina kina dla mas czyli Patryka Vegę, który regularnie wrzuca do kin swoją niskich lotów, ale dobrze zarabiającą twórczość. Sześć lat temu, Łukasz Palkowski, sięgnął dna kinematografii tworząc "Wojnę żeńsko-męską". Teraz, jego nowy film - “Najlepszy”- jawi się, niczym pojedyncza gwiazda na zimowym, krakowskim niebie, przebijając się swoim blaskiem przez grube warstwy smogu.

Biografia Jurka Górskiego to bardzo "hollywoodzka" historia. Ćpun, który traci prawie wszystko co ma, ale odkuwa się, osiąga wielki sukces i rozpoczyna nowe lepsze życie. Nie jest to szczególnie odkrywcza i niespodziewana fabuła - wręcz przeciwnie - każdy element jest na swoim, oczekiwanym przez widza miejscu. Dlaczego zatem mimo szablonowości ten film działa? Otóż reżyserowi udało się, w dosyć długim pierwszym akcie, solidnie zbudować postać głównego bohatera. Poprzez długie wprowadzenie, szczegółowo ukazujące dramat i porażki Jurka, pod koniec bardziej odczuwamy słodycz jego sukcesu.

Narracja. Mamy tutaj klasyczny trójpodział aktów z tym, że początek i rozwinięcie są tutaj wyraźnie dłuższe od stosunkowo krótkiego zakończenia. Nie chodzi o to bynajmniej, aby śledzić fabułę z zegarkiem w ręku, ale mimo wszystko odczucie jest jednoznaczne. Na szczęście zakończenie mimo, że szybkie, jest trafne. Do czego można by się przyczepić to sceny psychodeliczne, których z czasem jest coraz więcej. Pojawia się tutaj klasyczna druga “zła” osobowość bohatera w lustrze, czy wizje, które nawiedzają bohatera. Z czasem demony prześladujące Jurka osiągają poziom subtelności równy lodówce z "Requiem dla snu". Po prostu czasami lepiej pokazać mniej niż więcej, zwłaszcza jak się to zaczyna robić w dosyć niezręczny i trochę żenujący sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące i wypełnione emocjami.



Jest w kinie rozrywkowym niepisana zasada, że absolutną podstawą jest zbudowanie postaci lub grupy postaci, razem z którymi będziemy mogli przeżyć dany film. Pełnokrwiści bohaterowie to przecież główny bodziec uruchamiający nasze emocje (dlatego, między innymi, DC nie potrafi dorównać Marvelowi, który nawet jeśli nie oferuje nic ciekawego to i tak przykuwa uwagę postaciami, które świat zdążył polubić, przykładem są choćby - sequele Iron Mana).

Łukasz Palkowski przywiązał wagę do tej zasady i poświęcił masę czasu na "character building". Oprócz Jurka Górskiego mamy tu też dosyć szeroko rozpisany drugi plan, na który składają się wyraziste charaktery. Bardzo pomaga wyśmienicie dobrana obsada. Na pierwszym planie bryluje Jakub Gierszał, który absolutnie rehabilituje się za całą armię kiepskich filmów, w jakich zwykł występować. Bezapelacyjnie jest jego dotychczasowa najlepsza rola. Obok niego na ekranie mamy okazję zobaczyć świetnego Arkadiusza Jakubika, naprawdę dobrego Tomasza Kota i pojawiającego się, właściwie na potrzeby jednej sceny, Janusza Gajosa, który mimo, że jest na ekranie jakieś pięć minut... to jest to pięć minut świetnego aktorstwa.

Od strony realizacyjnej film stoi na wysokim poziomie. Zdjęcia utrzymują estetycznie zadowalającą formę. Mamy też okazję zaobserwować, co się rzadko zdarza w polskich filmach - efekty specjalne, które ponownie, stoją na optymalnym poziomie. To, na co warto zwrócić uwagę, to ścieżka dźwiękowa. Playlista składa się z kilku naprawdę świetnych utworów z "Born to be wild" grupy Steppenwolf na czele.




W ten sposób "Najlepszy" udowadnia, że w Polsce da się zrobić dobre kino rozrywkowe w hollywoodzkim stylu. Brawa dla Łukasza Palkowskiego, który po "Bogach" i "Najlepszym" udowadnia, że jest naprawdę obiecującym i zdolnym twórcą, na którego filmy naprawdę warto czekać, bo są gwarancją jakości.

Na sam koniec warto dodać że świat byłby piękniejszym miejscem, gdyby najbardziej kasowym filmem w Polsce w tym roku był "Najlepszy", a nie "Botoks" czy "Listy do M 3". Ale na takie czasy przyjdzie nam jeszcze niestety poczekać...

Jan Seraphim, 1E