czwartek, 5 listopada 2015

Sokół maltański - reż. John Huston - recenzja klasycznego filmu noir

Debiut reżyserski Johna Houstona z 1941 roku, pochodzący ze stajni Warner Bros, uznawany jest za klasykę amerykańskiego kina detektywistycznego, a także film dający początek gatunkowi noir. Była to trzecia próba ekranizacji powieści hardboiled Dashiella Hammetta pod tym samym tytułem, zarazem jedyna, której udało się zachować jej klimat i wyjątkowość. „Sokół maltański” zrywał bowiem ze stereotypami ówczesnych hollywoodzkich filmów, które na przekór panującej po drugiej stronie oceanu wojnie, wolały ukazywać świat jako miejsce bezpieczne,w którym każdy problem da się rozwiązać.
Historia rozpoczyna się wspomnieniem o legendarnym, tytułowym posążku – który zaginął, a jego los oczywiście jest nieznany po dziś dzień – będącym tylko pretekstem właściwej fabuły. Do Sama Spade'a (Humphrey Bogart), detektywa z San Francisco, zgłasza się piękna femme fatale, poszukująca mężczyzny, z którym uciekła jej siostra. Pierwszą ofiarą intrygi staje się wspólnik Sama, który oczarowany piękną damą, sam postanowił zająć się sprawą. Spade odkrywa także, że poszukiwany mężczyzna ma powiązania z gangiem przestępczym związanym z wspomnianym skarbem.
Wraz z pojawieniem się „Sokoła maltańskiego”, ukształtował się nowy typ postaci: nie stroniącego od alkoholu, cynicznego, zgorzkniałego prywatnego detektywa w kapeluszu i prochowcu, mocno doświadczonego przez życie, a przez to wyznającego zasadę makiawelizmu („cel uświęca środki”).

Humphrey Bogart stał się niejako synonimem takiego wizerunku, niezwykle umiejętnie kształtując bohatera tragicznego, świadomego swojego przykrego losu, walczącego o z góry przegraną sprawę, dobrowolnie wybierającego życie w samotności ( z dosłownością tego wyboru mamy do czynienia w końcówce filmu, kiedy to detektyw, mimo emocjonalnego zaangażowania wobec kochanki, oddaje winną w ręce policji). Jego moralność bywała dosyć elastycznym tworzywem, działał on na podobnych bezprawiu zasadach. Archetyp, który udało mu się stworzyć, stał się ogromnym zasobem inspiracji dla późniejszych aktorów (chociażby dla Harrisona Forda w „Łowcy Androidów”, który to obraz jest fantastycznym przykładem gatunku neo-noir, zapożyczającego ze swojej starszej formy, lecz wzbogaconego o nowe motywy i treść).
Towarzysząca mu niebezpieczna i piękna Brigid O'Shaugnessy (Mary Astor) nie zrobiła już tak dobrego wrażenia, odtwarzając popularny wówczas stereotyp kobiety nieco ograniczonej i przy tym lgnącej do swego wspaniałego mężczyzny. Mimo chwilowych zachwytów jej tajemniczą niewinnością, zostawia po sobie znacznie mniej pozytywne odczucia niż kreacja Bogarta.
Na pochwałę zasługuje natomiast, lubujący się w nieco groteskowych, drugoplanowych rolach („Arszenik i stare koronki”), aktor charakterystyczny - Peter Lorre, grający tutaj opętanego chęcią zysku gangstera – Joela Cairo. Aktor zdaje się mocno wykorzystywać swoją wyrazistą aparycję, nadając granej przez niego postaci własny, niepowtarzalny wyraz (warto wyróżnić tu scenę spotkania gangstera ze Spade'em w jego biurze).
Jednym z aspektów filmu, który najbardziej zapada w pamięć i jednocześnie odznacza się świetną realizacją, jest jego klimat. Jako pierwszy film czarny, uwypuklał on za pomocą wielu środków wizualnych zepsucie i chaos panujący w wielkiej metropolii, przygnębiającą atmosferę zła wciąż zwyciężającego nad dobrem, które w nocy najgłośniej ma czelność śmiać się z człowieka.

Gęsty klimat budowany jest tu za pomocą ciemnych scenerii, gdzie pojedyncze źródła światła, mocno kontrastują z wszechobecnym mrokiem. Akcja rozgrywa się głównie w zamkniętych i ciasnych pomieszczeniach. Świetnie koresponduje to z cynicznymi dialogami bohaterów oraz ich grą aktorską. Fabuła, oparta głównie na wątku detektywistycznym, również znajduje tutaj swoje oparcie, dzięki któremu tajemniczy, kryminalny klimat jest jeszcze bardziej wymowny.
Obraz Johna Hustona najsłabiej wypada w tonacjach melodramatycznych, głównie za sprawą notorycznie pojawiających się ckliwych, mających wywoływać wzruszenie, kwestiach w dialogach detektywa Spade'a i O'Shaugnessy. Sceny nagłych, gorących pocałunków ocierają się (jak i sami aktorzy podczas wspomnianej czynności) niestety o granice kiczu i chociaż można traktować takie zabiegi sentymentalnie, z uwzględnieniem dawnych definicji kina, to dziś wywołują one raczej śmiech i nie mogą być traktowane poważnie. W „Sokole” jest to chyba jedyny tak widoczny element, w którym nie udało się zerwać twórcom z głównymi nurtami kina hollywoodzkiego
lat 40-tych.
Podsumowując - „Sokół maltański” to prekursor kina detektywistycznego i gangsterskiego, film który stał się kopalnią inspiracji dla przyszłych pokoleń filmowców. Bez jego wkładu nie powstałoby wiele współczesnych arcydzieł ( wspomniany już „Łowca Androidów” Ridleya Scotta, psychodeliczny „Mulholland Drive” Davida Lyncha, czy najbardziej popularna ekranizacja komiksu - „Sin City” Roberta Rodrigueza), nie można byłoby mówić też o wyjątkowym i niepowtarzalnym klimacie czarnego kina. Mimo pewnych niedociągnięć obraz Hudsona jest spójny, ogląda się go lekko i przyjemnie. To klasyka gatunku oraz dobra okazja do polubienia i zakochania się w świecie noir.


Mikołaj Mędrek, 3c