niedziela, 10 czerwca 2018

BoJack Horseman, czyli animowana depresja - recenzja serialu

„BoJack Horseman”, czyli animowana depresja - recenzja serialu


„BoJack Horseman” to kolejna animowana propozycja dla dorosłych od platformy Netflix. Stworzona została w 2014 roku przez amerykańskiego scenarzystę i komika Raphaela Bob-Waksberga. Mimo dziesiątek pozytywnych opinii krytyków, daleko jej do popularności „House of Cards” czy „Orange is the New Black”. A szkoda, bo moim zdaniem jest to jeden z najlepszych i najinteligentniejszych seriali ostatnich lat. 


Głównym bohaterem produkcji jest tytułowy BoJack Horseman – podstarzały aktor, któremu sławę przyniósł sitcom z lat dziewięćdziesiątych Rozbrykani (Horsin’ Around). Od dwudziestu lat nie udało mu się jednak powtórzyć dawnego sukcesu. Niestety to nie jedyny jego problem, nadużywa on (nie tylko) alkoholu, nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie, niszcząc wszystkie relacje w jakie się wdaje, mimo to czuje się rozpaczliwie samotny, a wystawne życie w Los Angeles nie pomaga mu zapomnieć o błędach przeszłości. Zawsze więc, gdy pojawia się okazja ponownego zabłyśnięcia, Horseman nie zamierza przepuścić okazji. Za wszelką cenę. 


Warto również wspomnieć, że BoJack to koń. Cała specyfika świata przedstawionego polega na antropomorfizacji zwierząt, które żyją na równi z ludźmi, chodzą na dwóch nogach i wdają się w międzygatunkowe związki. Krowa jest kelnerką, orka striptizerką, kot policjantem, a żaba pracuje w korporacji. Uosobienie nie jest jednak całkowite, zwierzęta zachowały pewne najbardziej charakterystyczne, często stereotypowe dla gatunku cechy –pies nienawidzi listonosza, kocica bawi się drapakiem, a w domu chomika są liczne tunele. Prowadzi to do niewymuszonych, zabawnych sytuacji, a także wielu genialnych czasami gier słownych. 


Zresztą poczucie humoru wręcz wylewa się z ekranu. Subtelny dowcip chwile potem zostaje podkreślony tym bardzo bezpośrednim, wręcz wulgarnym. Scenarzyści nie oszczędzają nikogo, wyśmiewając się z białych, czarnych, żółtych, osób heteroseksualnych czy gejów. Obdzierają z blichtru, wielkości celebrytów, korporacje, telewizje, media społecznościowe. Humor występuje nawet w –pozornie poważnych– scenach jak np. przy poruszaniu tematu aborcji, molestowania czy śmierci. Służy on jako pewien, nieco absurdalny środek przekazu, sposób, by opowiedzieć o czymś istotnym, przytłaczającym i dotykającym coraz szersze grono osób. Widz tuż po salwie śmiechu uświadamia sobie, że jest to przecież satyra dzisiejszego świata, a on sam często powiela wyśmiewane zachowania.


„BoJacka Horsemana” z całą pewnością nie nazwałabym komedią. Tak naprawdę opowiada on o klinicznej depresji, błędnych decyzjach, ciągłej walce z własnymi wadami, najczęściej niestety nieudanej. Każdy sukces ma słodko-gorzki smak, zawsze jest coś głębiej, przez co nie można zaznać spełnienia. Osobiście, podejrzewam twórców o pewien sadyzm (a siebie najwyraźniej o masochizm), bowiem wszystkie pytania, problemy, które stawiają przed nami i na które, powoli z BoJackiem znajdujemy rozwiązanie, okazują się bez odpowiedzi, kolejną ślepą uliczką. W brutalny sposób ukazują rzeczywistość, często nie pozostawiając nadziei. Utożsamiamy się z bohaterami, by pod koniec czuć taką samą pustkę, przygnębienie, co oni. Sama muszę robić około miesięczne przerwy w oglądaniu tego serialu, inaczej prawdopodobnie skończyłabym jak sam główny bohater. 


Fabuła niesamowicie trzyma w napięciu, przykuwa uwagę widza, jednocześnie jest bardzo konsekwentna. Każdy rozpoczęty wątek ma swój koniec, a to, że czasami trzeba poczekać na niego kilka odcinków tylko podgrzewa atmosferę. Mimo już czterech sezonów „BoJacka” wszystko jest ze sobą spójne i „trzyma się kupy”, co jak wiadomo, nie zawsze stanowi takie proste dla twórców zadanie. Dialogi są dynamiczne, bohaterowi wielowymiarowi, a ich perypetie czasami wręcz abstrakcyjne (gotujący się w oceanie makaron stanowiący powód potencjalnej katastrofy ekologicznej i akcja ratownicza to istny majstersztyk). Wszystko to podane w krótkich, kilkunastominutowych odcinkach, do których bez problemu można wracać, by wyłapywać coraz to kolejne, ukryte smaczki. 


Warstwa techniczna również zapiera dech w piersiach. Obsada dobrana jest fenomenalnie (dubbingują m.in. Aaron Paul, Will Arnett, Alison Brie i Amy Sedaris), często pojawiają się także gwiazdy, grające same siebie –Daniel Radcliffe czy Naomi Watts. Bardzo pozytywnie zaskakuje też wysoki poziom polskiego tłumaczenia, a także polskiej wersji dubbingowej. Niektórzy uważają nawet, że jest ona lepsza od angielskiej. Wiele piosenek zostało napisanych specjalnie pod serial, jak np. utwór końcowy wpadający w ucho („Back in the 90’s I was in a very famous TV shoooow…”). Estetyka kreski, grafiki jest powalająca, bardzo kreatywna –począwszy od odzieży, wystroju wnętrz, architektury. Wszystkie te elementy z pozoru wydają się dość proste, ale gdy przyjrzymy się detalom odkryjemy pełno mrugnięć scenarzystów do widza, nawiązań do popkultury, sztuki czy historii. 


„BoJack Horseman” to serial, który wielokrotnie mnie oczarowywał, by po chwili doszczętnie zniszczyć. Rozbawił do łez, zasmucił również do łez, zawsze jednak pozostawiając zachwyt. To produkcja, która nie podaje widzowi wszystkiego na tacy, która traktuje go jako człowieka inteligentnego, zostawia pole do własnej interpretacji, skłaniający do refleksji nad samym sobą. Mogę tylko polecić tę dopracowaną, dopiętą na ostatni guzik kreskówkę, która moim skromnym zdaniem, jest najciekawszą pozycją w ofercie Netflixa.


Natalia Rudnik 1C

Na potwierdzenie moich słów, zdjęcie Reeda Hastingsa, CEO Netflixa, który uznaje „BoJacka” za swój ulubiony serial, a nawet prezentował finansowe wyniki platformy w swetrze z podobizną głównego bohatera. Rozpoczęłam intensywne poszukiwania podobnego swetra.