środa, 22 marca 2017

"Assassin's Creed": Czyli jak zaprzepaścić potencjał znanej i lubianej serii


Dotychczasowe adaptacje kinowe gier, nie należały do projektów udanych. Te, które zostały ciepło przyjęte przez widzów i krytyków, ciężko policzyć na palcach jednej ręki. Nic dziwnego skoro większość z tych nieudolnych prób to chaos, rozpacz i zgrzytanie zębami widowni.
    Assassin’s Creed, w reżyserii Justina Kurzela, to film z którym nadzieje wiązało spore grono odbiorców. Mówiąc sporo, mam na myśli nie tylko fanów serii gier od Ubisoftu. Tytuł serii gier jest znany również wśród odbiorców nie będących graczami. Liczne wzmianki w sieci związane z atrakcyjnym gameplayem i barwną postacią głównego bohatera to swoisty popkulturowy fenomen. Film zapowiadał się więc naprawdę dobrze- pierwsze zwiastuny wyglądały obiecująco, a wizja przeniesienia doskonale znanego uniwersum na kinowe ekrany wzbudzała spore zainteresowanie. To co przede wszystkim wywoływało największe emocje to niezaprzeczalny fakt, jak duży potencjał ma seria Assassin’s Creed.
    Przekonali nas o tym doskonale sami twórcy z Ubisoftu, wydając kolejne części gry w bardzo krótkich odstępach czasowych. Świat, który wykreowali to istny temat rzeka, a jego uniwersalizm pozwala na kreowanie dowolnej liczby postaci, w dowolnej konfiguracji i w wybranych realiach historycznych. Stąd też ogromne nadzieje światowej publiczności. Nadzieje na to, że wreszcie, niedzielny widz nie posiadający absolutnie żadnej wiedzy odnośnie fabuły występującej w ośmiu kolejnych grach cyklu, będzie mógł swobodnie zasiąść na sali kinowej obok największego fana serii i obaj wyjdą z seansu zadowoleni.
    Podobne nadzieje wiązano również z innymi, wcześniejszymi projektami będącymi adaptacją gier. Idealnym przykładem na kompletne zmarnowanie potencjału znanej i lubianej marki jest „Tomb Raider” z Angeliną Jolie w roli głównej, czy cała seria koszmarnych filmów opartych na uniwersum znanym z gier „Resident Evil”. Gdyby twórcy poprowadzili te produkcje poprawnie, powstałyby kolejne filmy z Larą Croft. Natomiast kolejne (i ciągle powstające) produkcje z Millą Jovovich mogłyby stać się synonimem dobrego rozrywkowego kina przeniesionego z ekranów komputera. Po takich niewypałach, wydawać by się mogło że twórcy nie mogą popełnić tych samych błędów, co ich poprzednicy. Czyżby?
    Do stworzenia dobrej adaptacji „Assassin’s Creed” naprawdę nie trzeba było wiele - wystarczyło zaaplikować do filmu dużo akcji, scen pościgowych, parkouru i innych charakterystycznych elementów dla tego uniwersum, do tego całość owinąć w bezpieczną (nawet jeśli trochę banalną) fabułę, a wtedy z pewnością film ten byłby rozpatrywany w kategoriach przyzwoitego popcornowego kina. Nikt nie oczekiwał przecież od twórców, że pokuszą się o coś ambitnego, albo poważniejszego niż prosta i efektowna fabuła, której głównym celem jest bycie atrakcyjną dla oka. Tego zwyczajnie nie dało się zepsuć.
    Assassin’s Creed to opowieść, która bije rekordy niespójności fabularnej. Na początek widzowie otrzymują napisy, które w łopatologiczny sposób tłumaczą zaszłości pomiędzy Assassynami i Templariuszami. Następnie, poznają głównego bohatera Cala (Michael Fassbender) i dowiadują się w jaki sposób trafił do bazy Abstergo, w której od tego momentu będzie toczył się cały wątek fabularny. Cal zostaje zmuszony do współpracy z przodkami templariuszy, którzy zlecają mu odnalezienie „Rajskiego Jabłka”, będącego według nich w stanie zapewnić pokój na świecie, a w rzeczywistości unicestwić zakon Assassynów. Mimo początkowych oporów głównego bohatera, ten zgadza się na współpracę i pomaga templariuszom odzyskać pożądany przedmiot poprzez synchronizację z odpowiednim przodkiem (przez system zwany Animusem).
    Fabuła jest zdecydowanie najsłabszym elementem tej produkcji. Jest ona niezwykle naiwna i nie trzyma się kupy. Źle napisany skrypt z pewnością wpłynął też w znacznym stopniu na grę aktorską. Michael Fassbender wyraźnie czuł się w swojej roli niekomfortowo. Zupełnie tak, jakby jego postać została napisana pod kogoś innego. Znany aktor nie odnajduje się w swojej postaci, chociaż trudno się mu dziwić, biorąc pod uwagę puste i pseudofilozoficzne linie dialogowe, które włożono mu w usta.
    Problemy Fassbendera na ekranie są z pewnością podobne do tych, z którymi borykała się Jolie, i wciąż boryka się Jovovich, we wspomnianych wcześniej tytułach. Twórcy adaptacji gier, w których główne role grają kobiety, uznali że ich walorami fizycznymi będą w stanie zastąpić braki scenariuszowe. Z podobnego założenia najwyraźniej wyszli również twórcy „Assassin's Creed”, którzy doszli do wniosku, że sama obecność Fassbendera na ekranie zapewni im finansowy sukces.
    „Assassin’s Creed” stara się udawać, że jest czymś więcej niż w rzeczywistości. Przez ogromną chęć ukazania świata w sposób patetyczny i śmiertelnie poważny, widzowie dostają niezamierzoną autoparodię, która niemiłosiernie nudzi. Film Kurzela nie zalicza się nawet do gatunku filmów tak złych, że aż dobrych. Twórcom zabrakło dystansu i poczucia humoru, obecnego w grach.
    Seria „Assassin’s Creed” to tytuły, które zawsze należało traktować z odpowiednim dystansem. Wątek fabularny zawsze był mocno naciągany i stanowił jedynie pretekst do prowadzenia przyjemnej rozgrywki. Co jest w tych tytułach najlepsze? Możliwość eksploracji świata, synchronizacja wspomnień w Animusie, toczenie walk i pościgów. Całość gier tak naprawdę opiera się na nielogicznym absurdzie związanym z podróżami w czasie, a jednak potrafią one być dla graczy angażujące i niezwykle ciekawe.
    Twórcy filmu nie przenieśli na ekran kinowy rzeczy, które zapewniły cyklowi od Ubisoftu największą popularność. Przenoszenie się w czasie stanowi jedynie drobny wycinek filmu. W Animusie, bohater znajduje się 3 razy, a przecież właśnie to stanowi o popularności całej marki. Krótkie epizody, w formie w jakiej zostały ukazane na ekranie, nie mają prawa zaspokoić ciekawości fana serii a tym bardziej przekonać widza nie znającego fabuły gier. Kosztem efektowności, twórcy postawili na hiperrealizm, w wyniku czego nawet „skok wiary”- czyli ikoniczna część każdej z odsłon, kończy się niepowodzeniem i uszczerbkiem na zdrowiu bohatera.
    W filmie pojawia się też wątek współczesnych Assasynów, którzy nie zgadzają się z działaniami templariuszy w bazie i próbują przekonać Cala na przejście na ich stronę. I owszem, byłby to niezwykle ciekawy pomysł na film, gdyby nie fakt, że kosztem dynamicznej akcji, widzowie otrzymują 2 godziny filozoficznych rozważań dotyczących wyborów i moralności spod znaku Paulo Coelho.
    Skoro jednak producenci nie postawili na spójność fabularną, mogli przynajmniej zrekompensować to ciekawą akcją, chociażby tak jak w ekranizacji serii cyklu „Prince of Persia”. Podobnie jak w przypadku filmu Kurzela, fabuła w disneyowskiej adaptacji nie zachwycała. Mimo to, nikt nie mógł zarzucić filmowi, że był nudny. Umiejętne przedstawienie scen akcji, zapewniło mu miano kiepskiego fabularnie, ale przynajmniej atrakcyjnego dla oka.
    Tego właśnie zabrakło Assasynowi. Chcąc zrobić wszystko, twórcy stworzyli jedno wielkie "nic". Żaden z kluczowych dla produkcji filmowej elementów nie jest w pełni dopracowany- nawet muzyka. To kolejny aspekt, który trudno zrozumieć. Ścieżka dźwiękowa filmu Kurzela to jeden wielki chaos. Pomieszano tu kompletnie skrajne gatunki muzyczne, a utwory zupełnie nie pasują do rozgrywanych scen. Zatem nawet muzyka, będąca mocnym punktem gier od Ubisoftu, w przypadku filmu stoi na żenująco niskim poziomie.
    Co ciekawe sam Ubisoft nie wstydzi się produkcji, umieszczając swoje logo w napisach początkowych. Najwyraźniej chęć odcięcia kolejnego kuponu od znanej i przynoszącej ogromne zyski finansowe franczyzy, jest silniejsza niż poczucie artystycznej porażki.
    W jakim kierunku zmierzają adaptacje kinowe gier? Kolejne produkcje budzą słuszne obawy. Pójście po najmniejszej linii oporu przy filmach o tak dużym budżecie i o tak dużym zainteresowaniu widowni to przykład zimno wykalkulowanej producenckiej zagrywki mającej na celu czysty i łatwy zysk. Ale to myślenie krótkowzroczne. Jeżeli twórcy pozostaną na tej ścieżce, to kinowe adaptacje gier nie mają absolutnie żadnej przyszłości.

Kuba Jakubiec, 3c