„To”
Gdyby
uważnie przejrzeć listy najczęściej spotykanych u ludzi fobii
można by zauważyć, że dość wysokie miejsce na większości z
nich zajmuje coulrofobia, czyli paniczny lęk przed klaunami.
Dlaczego jednak postaci, które powinny nam się kojarzyć ze
śmiechem i dobrą zabawą, mogą wywoływać u niektórych tak silne
negatywne emocje? Według naukowców główną przyczyną jest
zjawisko „doliny niesamowitości”. Jest to hipoteza, według
której postacie wyglądające podobnie (lecz nie identycznie) jak
człowiek mogą budzić nieprzyjemne odczucia, a nawet odrazę i lęk.
Klauny idealnie wpasowują się w tę kategorię. Oczywiście swoją rolę w
spotęgowaniu naszego lęku przed nimi odegrała również popkultura,
która szybko przesiąkła coulrofobią oferując nam cały
wachlarz psychopatycznych klaunów morderców od Twisty'ego z
czwartego sezonu „American Horror Story”, przez upiorną
lalkę z „Poltergeista” aż po samego Jokera. Jednak pod względem
popularyzacji tego motywu żadna z wymienionych postaci
nie może się równać z Pennywisem – Tańczącym Klaunem z
powieści Stephena Kinga z 1986 r. zatytułowanej „To”.
Tym, co może zaskoczyć widza jest również fakt, że cała siódemka głównych bohaterów jest naprawdę dobrze zagranymi i napisanymi postaciami dziecięcymi. Myślę, że każdy, kto choć trochę interesuje się kinem bądź telewizją miał do czynienia z kilkuletnimi bohaterami tak irytującymi, że po kilku minutach liczył, że scenarzyści pozbędą się ich jak najszybciej to tylko możliwe (a jeśli jesteś socjopatą – w jak najbardziej brutalny sposób). W przypadku „To” jest inaczej. Już po pierwszych minutach filmu szybko obdarzasz sympatią każdego z nich, od bohaterskiego Billa, przez zadziorną Beverly po strachliwego, lecz sympatycznego Eddy'ego, i aż do ostatniej sceny trzymasz za nich kciuki. Trzeba też wspomnieć tu o samym Pennywise, świetnie odegranym przez Billa Skarsgårda. Aktorowi udało się uchwycić wszystko to, czym tak bardzo przerażał klaun w powieści. Niestety nie ma zbyt dużego pola do popisu, ponieważ sam Pennywise zostaje poniekąd zdegradowany do roli powracającego jump scare'u. W filmie, o dziwo, sam klaun nie jest tym, co przeraża najbardziej. W kilku scenach, w których ma okazję pokazać swój kunszt aktorski robi to znakomicie.
Tym, co jest w filmie rozczarowujące jest sposób prowadzenia wątku Henry'ego Bowersa, drugoplanowego antagonisty powieści, który swoim sadystycznym umysłem w niektórych scenach dorównywał nawet samemu tytułowemu bohaterowi. W powieści historia tego, jak powoli jego umysłem zaczyna władać szaleństwo jest zdecydowanie bardziej rozbudowana i trwa o wiele dłużej niż w filmie, w którym zapewne ze względów czasowych został on nie tyle okrojony co przyspieszony. A to, niestety, wiązało się również z umniejszeniem jego znaczenia. Poza tym film ma kilka scen, które zaskakują brakiem kreatywności (ach, ten pocałunek prawdziwej miłości...) lub zbijają widza z tropu swoją dziwacznością (chociażby scena z tańczącym Pennywisem, która okazała się istną kopalnią internetowych memów).
Gdy
ogłoszono, że w 2017 roku będzie miała miejsce premiera pierwszej
części adaptacji filmowej tej książki, fani horroru na całym
świecie zaczęli się martwić o to, czy aby próba przeniesienia jej
na duży ekran nie skończy się porażką. Nawet sam autor wie, że
na podstawie jego książek powstało zarówno kilka arcydzieł
(chociażby „Misery” i „Carrie”, o „Lśnieniu” nie
wspominając), jak i kilka kompletnych klap, których pamięci nie
warto wskrzeszać. Co prawda nie była to
pierwsza próba przełożenia „To” na język filmu, ponieważ
jeszcze w 1990 roku powstała miniseria na podstawie powieści, lecz
ilość horroru została w niej znacząco okrojona, by dostosować ją
do gustów przeciętnego odbiorcy. Jak zatem w porównaniu do książki
i serialu wypada ich filmowy odpowiednik wyreżyserowany przez Andy'ego Muschietti?
Pierwszym co należy
powiedzieć o „To” jest fakt, że jest to jeden z niewielu
współczesnych horrorów, podczas oglądania których faktycznie
można poczuć lęk. Film ten nie opiera się wyłącznie na tanich
jump scare'ach (aczkolwiek kilka dobrze przeprowadzonych można w nim
znaleźć), ale oferuje również dobrą fabułę bazującą na
powolnym budowaniu napięcia i wymieszaniu elementów fantastycznych
z bardziej realistycznymi zdarzeniami. To budzi w widzu grozę nie
mniejszą niż sam Pennywise. Fani gatunku zapewne ucieszą
się też, że adaptacja nie stroni od drastyczności (wystarczy choćby przywołać brutalną scenę otwierającą). Jednak przemoc nie osiąga tu apogeum gore jak
w klasykach gatunku - „Pile” czy „Ludzkiej Stonodze” i
zamiast dominować nad fabułą zgrabnie jej towarzyszy. Jedyne co
czasami rujnuje wrażenia wywołane pojawieniem się klauna (bądź
każdej innej z jego form) może być średniej jakości CGI,
aczkolwiek nie wpływa to zbyt negatywnie na odbiór filmu.Tym, co może zaskoczyć widza jest również fakt, że cała siódemka głównych bohaterów jest naprawdę dobrze zagranymi i napisanymi postaciami dziecięcymi. Myślę, że każdy, kto choć trochę interesuje się kinem bądź telewizją miał do czynienia z kilkuletnimi bohaterami tak irytującymi, że po kilku minutach liczył, że scenarzyści pozbędą się ich jak najszybciej to tylko możliwe (a jeśli jesteś socjopatą – w jak najbardziej brutalny sposób). W przypadku „To” jest inaczej. Już po pierwszych minutach filmu szybko obdarzasz sympatią każdego z nich, od bohaterskiego Billa, przez zadziorną Beverly po strachliwego, lecz sympatycznego Eddy'ego, i aż do ostatniej sceny trzymasz za nich kciuki. Trzeba też wspomnieć tu o samym Pennywise, świetnie odegranym przez Billa Skarsgårda. Aktorowi udało się uchwycić wszystko to, czym tak bardzo przerażał klaun w powieści. Niestety nie ma zbyt dużego pola do popisu, ponieważ sam Pennywise zostaje poniekąd zdegradowany do roli powracającego jump scare'u. W filmie, o dziwo, sam klaun nie jest tym, co przeraża najbardziej. W kilku scenach, w których ma okazję pokazać swój kunszt aktorski robi to znakomicie.
Tym, co jest w filmie rozczarowujące jest sposób prowadzenia wątku Henry'ego Bowersa, drugoplanowego antagonisty powieści, który swoim sadystycznym umysłem w niektórych scenach dorównywał nawet samemu tytułowemu bohaterowi. W powieści historia tego, jak powoli jego umysłem zaczyna władać szaleństwo jest zdecydowanie bardziej rozbudowana i trwa o wiele dłużej niż w filmie, w którym zapewne ze względów czasowych został on nie tyle okrojony co przyspieszony. A to, niestety, wiązało się również z umniejszeniem jego znaczenia. Poza tym film ma kilka scen, które zaskakują brakiem kreatywności (ach, ten pocałunek prawdziwej miłości...) lub zbijają widza z tropu swoją dziwacznością (chociażby scena z tańczącym Pennywisem, która okazała się istną kopalnią internetowych memów).
Pomimo wielu obaw dotyczących premiery filmu,
można stwierdzić, że „To” jest nie tylko filmem godnym
polecenia, ale też jedną z najlepszych ekranizacji powieści Kinga, a może i jednym z najlepszych horrorów ostatnich paru lat. Pisarz może
być dumny, że nawet trzydzieści lat po premierze świat stworzony
przez niego wywołuje u ludzi większe emocje niż tani gore i udawany found
footage. Nie jest to może arcydzieło gatunku na miarę „Babadooka”
czy „The Witch”, ale na pewno jest jednym z najlepszych filmów,
które mainstreamowe kino miało do zaoferowania od dawna. Zatem
jeśli szukasz filmu, na który warto przejść się ze znajomymi w
piątkowy wieczór, by dobrze się bawić i nie przeszkadza ci zdrowa
dawka strachu „To” jest filmem dla ciebie. Teraz pozostaje tylko
czekać na drugą część i liczyć, że utrzyma poziom poprzednika.
Kacper
Dziadkowiec, IIC