Joanna Krygier, uczennica klasy filmowej, została laureatką konkursu "Skrytykuj!" i zasiądzie w jury młodzieżowym festiwalu filmowego PKO Off Camera, który odbędzie się w Krakowie, w dniach 01-10.05.2015 r.
http://skrytykuj.pl/aktualnosci/single/poznajcie-jury-mlodziezowe-pko-off-camera!
Gratulujemy!
Poniżej nagrodzona recenzja filmu "Birdman", reż. Alejandro González Iñárritu, 2014 r.
Przelotny cień?
,,Życie jest przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, co przez godzinę puszy się i miota na scenie, po czym znika opowieścią idioty, pełną wrzasku i wściekłości, a nie znaczącą nic” – te niesamowicie znamienne słowa Szekspirowskiego Makbeta w pewnym momencie filmu wypowiada, wydawać by się mogło paradoksalnie, ,,przypadkowy” człowiek-szaleniec o niespełnionych ambicjach aktorskich, zmuszony do żebrania na ulicy. Prawdopodobnie jest to zdanie, które w sposób najbliższy prawdzie i sensowi ,,Birdmana” podsumowuje film. Nie daje się on jednak łatwo zaklasyfikować ze względu na to, jak szerokim spektrum się zajmuje, jak wiele istotnych spraw, za pomocą prostych, acz dosadnych środków, inteligentnych i konkretnych dialogów, chce poruszyć. Bo o czym jest ,,Birdman”? O artystach? O marzeniach? O chorobliwej chęci sławy i znalezienia potwierdzenia własnej wartości? O utopijnym pragnieniu nieprzemijalności? O ludziach ze wszystkimi ich cechami gatunkowymi i ściśle indywidualnymi? O życiu... tak po prostu?
Najnowszy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu traktuje o zapomnianym aktorze, grającym niegdyś superbohatera, który po latach swego rodzaju hibernacji zawodowej, postanawia wrócić na scenę z impetem, stawiając wszystko na jedną kartę i wystawiając samodzielnie zaadaptowaną sztukę. Oprócz wręcz obłędnego pragnienia osiągnięcia sukcesu przez Riggana Thomsona (w tej roli genialny Michael Keaton, swoją drogą, jako nieco ,,odsunięty na bok” odtwórca głównej roli w ,,Batmanie” Tima Burtona z 1989 roku, ma on podejrzanie dużo wspólnego ze swoim bohaterem), możemy również dokładnie przyjrzeć się światu, którego jest nieodłączną (a przynajmniej tak mu się wydaje) częścią. Mamy więc teatr, a w nim przyjaciółki-aktorki (Riseborough i Watts), w chwilach nadzwyczajnego stresu objawiające skłonności lesbijskie; popularnego, młodego, nietuzinkowego aktora (Norton), który zjawia się właściwie znikąd i (zasłużenie) oczarowuje wszystkich, okazując się później człowiekiem wybitnym na scenie, a kulejącym w relacjach międzyludzkich; zachłannego i żądnego sukcesu menadżera (Galifianakis), zdolnego jednak i do bycia człowiekiem. Reżyser na portrecie tego nierzadko amoralnego świata nie poprzestaje i tak Thomson, oprócz radzenia sobie z własną rozgorączkowaną zabliżającą się premierą głową, musi walczyć także z nieprzychylną mu, a najbardziej liczącą się wśród krytyków Tabithą (Duncan), a wreszcie z dawno ,,rozczłonkowaną” już rodziną, w skład której wchodzą żona (Ryan) i niepokorna córka (Stone). Iñárritu prezentuje więc w ,,Birdmanie” swoiste panoptikum, dokonuje uważnego przeglądu postaci, który dzięki swej wiarygodności, niezozerwalnie łączy bohaterów ze światem przedstawionym.
Co ważne, Riggan Thomson jest często prześladowany przez unoszące się i podążające za nim widmo Birdmana, postaci, która niegdyś przyniosła mu ogromną sławę i z którą to emploi jest nieustannie kojarzony. I tu odsłania się rzeczywisty motyw ,,człowieka-ptaka”, który jawi się głównie jako metafora dawno minionej chwały i splendoru, desperackiej chęci powrotu do przeszłości, powtórzenia sukcesu, ponownego udowodnienia wszystkim, ale i, a może przede wszystkim sobie, że ,,jeszcze się liczę, jeszcze mogę wiele osiągnąć, jeszcze dużo przede mną”. Wizja człowieka w kostiumie ptaka jest przecież tak naprawdę odbiciem przeszłości dla bohatera odgrywanego przez Keatona; czasów niby nieodległych, a jednocześnie oddalonych na tyle mocno, że niemożliwym dla niego jest ponowne wzbicie się w powietrze (mimo, że Riggan robi to kilkukrotnie, jednak – tylko w jego głowie). Mimowolnie nasuwa się motyw ikaryjski – Thomsonowi kiedyś udało się wznieść w powietrze, ale czy ciepło bijące od słońca nie spali mu wkrótce skrzydeł i nie doprowadzi do ostatecznego upadku?
Niezwykle istotnym aspektem filmu jest jego perfekcyjnie dopracowana strona techniczna. Niełatwo znaleźć dzieło, które w tak wyważony sposób, bez zbędnego zasypywania widza efektami dźwiękowymi czy specjalnymi, oddawałoby charakter postaci, atmosferę opowiadanej historii i dynamikę wydarzeń. Warto szczególnie zwrócić uwagę na dwa aspekty: muzykę, za którą odpowiada Antonio Sanchez, oraz zdjęcia Emmanuela Lubezki. Przez istotną część filmu widz zastanawia się, skąd owa muzyka, którą jest miarowe, momentami zmieniające jednak częstotliwość, wybijanie rytmu na perkusji, pochodzi: czy jest diegetyczna (jeśli tak, to czemu nie można umiejscowić jej źródła?), czy transcendentna? Kwestia ta, rozwiązana w sposób mistrzowski i zaskakujący, ma jednak swój cel: bębny nieustannie potęgują napięcie, mimowolnie wprawiają widza w zaciekawienie i sprawiają, że ma on wrażenie, jakby ktoś, on sam czy bohaterowie, ciągle na coś oczekiwał. Wydawać by się mogło, że życie ludzkie jest właśnie niekończącą się grą, przedstawieniem (teza gładko sprzężona z wykorzystanym fragmentem ,,Makbeta”), której nieodłącznie towarzyszy mniej lub bardziej wyrazisty dźwięk dla podkreślenia efektu, spotęgowania emocji. Z muzyką idealnie łączy się zastosowany w zdjęciach efekt, niezwykle rzadko (a szkoda!) i na pewno nie na taką skalę, spotykany. Kamera bowiem ciągle podąża za swoimi bohaterami, co chwila ,,samodzielnie” zmieniając obiekt zainteresowania, nie stosując jednak przy tym cięć montażowych, a wykorzystujących jedno, nieprzerwane ujęcie (poza kilkoma elipsami czy drobnymi przeskokami). Taki zabieg daje efekt nieopisanej płynności, w którą znakomicie wpisują się zmiany światła, towarzyszące procesowi przeistaczania się dnia w noc czy odwrotnie. Poza tym, jest to wyraźna aluzja do ciągłości ludzkiego życia, jego nieustannego biegu, kręgu myśli, ludzi, zdarzeń, ale także akcji dziejącej się w filmie w czasie rzeczywistym.
Mówi się, że ,,Birdman” to najlepszy dotychczasowy film Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Niewątpliwie jest to dzieło zasługujące na uwagę, o czym świadczą chociażby liczne nagrody na jego koncie. Przed obejrzeniem warto jednak zapomnieć o sukcesach, jakie już odniósł, a spróbować ocenić i odebrać go niezwykle osobiście i indywidualnie. Z Rigganem Thomsonem utożsamić się nie jest trudno, wręcz jest to całkiem naturalne, nawet odruchowe; w końcu obok bycia artystą, jest to też człowiek nieróżniący się od reszty pod względem marzeń i chęci osiągnięcia ,,czegoś”, borykający się z demonami przeszłości, walczący o pozycję, mimo wszystko niepotrafiący do końca odnaleźć się w kontaktach międzyludzkich, żyjący ciągle na granicy jawy i snu, rozszczepiony pomiędzy światem pragnień a brutalną, nierozumiejącą go rzeczywistością. ,,Birdman” to film, który teoretycznie wpisuje się w ramy ,,normalności”, a jednak jest w nim coś tak magicznego, że rozsadza te ramy od środka, demoluje je, buduje nowe. Reżyser, a w ślad za nim i główny bohater, stawiają sobie i widzowi wiele pytań, na które nie zawsze znajdują odpowiedzi. Ale może nie o zaspokajanie ciekawości chodzi. Wydawać by się mogło, że najważniejszym jest sam proces poszukiwania, któremu wymienione jednostki się poświęcają, stawiają na niego wszystko. W finale udaje im się uszczknąć nieco z tajemnicy życia, które, wracając do słów Makbeta, może wcale nie jest tylko ,,przelotnym cieniem”...
Joanna Krygier, 2c