Debiut
reżyserski Johna Houstona z 1941 roku, pochodzący ze stajni Warner
Bros, uznawany jest za klasykę amerykańskiego kina
detektywistycznego, a także film dający początek gatunkowi noir.
Była to trzecia próba ekranizacji powieści hardboiled Dashiella
Hammetta pod tym samym tytułem, zarazem jedyna, której udało się
zachować jej klimat i wyjątkowość. „Sokół maltański”
zrywał bowiem ze stereotypami ówczesnych hollywoodzkich filmów,
które na przekór panującej po drugiej stronie oceanu wojnie,
wolały ukazywać świat jako miejsce bezpieczne,w którym każdy
problem da się rozwiązać.
Historia
rozpoczyna się wspomnieniem o legendarnym, tytułowym posążku –
który zaginął, a jego los oczywiście jest nieznany po dziś dzień
– będącym tylko pretekstem właściwej fabuły. Do Sama
Spade'a (Humphrey Bogart), detektywa z San Francisco, zgłasza się
piękna femme fatale, poszukująca mężczyzny, z którym uciekła
jej siostra. Pierwszą ofiarą intrygi staje się wspólnik Sama,
który oczarowany piękną damą, sam postanowił zająć się
sprawą. Spade odkrywa także, że poszukiwany mężczyzna ma
powiązania z gangiem przestępczym związanym z wspomnianym skarbem.
Wraz
z pojawieniem się „Sokoła maltańskiego”, ukształtował się
nowy typ postaci: nie stroniącego od alkoholu, cynicznego,
zgorzkniałego prywatnego detektywa w kapeluszu i prochowcu, mocno
doświadczonego przez życie, a przez to wyznającego zasadę
makiawelizmu („cel uświęca środki”).
Humphrey
Bogart stał się niejako synonimem takiego wizerunku, niezwykle
umiejętnie kształtując bohatera tragicznego, świadomego swojego
przykrego losu, walczącego o z góry przegraną sprawę, dobrowolnie
wybierającego życie w samotności ( z dosłownością tego wyboru
mamy do czynienia w końcówce filmu, kiedy to detektyw, mimo
emocjonalnego zaangażowania wobec kochanki, oddaje winną w ręce
policji). Jego moralność bywała dosyć elastycznym tworzywem,
działał on na podobnych bezprawiu zasadach. Archetyp, który udało
mu się stworzyć, stał się ogromnym zasobem inspiracji dla
późniejszych aktorów (chociażby dla Harrisona Forda w „Łowcy
Androidów”, który to obraz jest fantastycznym przykładem gatunku
neo-noir, zapożyczającego ze swojej starszej formy, lecz
wzbogaconego o nowe motywy i treść).
Towarzysząca
mu niebezpieczna i piękna Brigid
O'Shaugnessy (Mary Astor) nie zrobiła już tak dobrego wrażenia, odtwarzając popularny wówczas stereotyp kobiety nieco ograniczonej
i przy tym lgnącej do swego wspaniałego mężczyzny. Mimo
chwilowych zachwytów jej tajemniczą niewinnością, zostawia po
sobie znacznie mniej pozytywne odczucia niż kreacja Bogarta.
Na pochwałę zasługuje natomiast, lubujący się w nieco
groteskowych, drugoplanowych rolach („Arszenik i stare koronki”), aktor charakterystyczny - Peter Lorre, grający tutaj opętanego chęcią
zysku gangstera – Joela Cairo. Aktor zdaje się mocno wykorzystywać
swoją wyrazistą aparycję, nadając granej przez niego
postaci własny, niepowtarzalny wyraz (warto wyróżnić tu scenę
spotkania gangstera ze Spade'em w jego biurze).
Jednym
z aspektów filmu, który najbardziej zapada w pamięć i
jednocześnie odznacza się świetną realizacją, jest jego klimat.
Jako pierwszy film czarny, uwypuklał on za pomocą wielu środków wizualnych zepsucie i chaos panujący w wielkiej metropolii, przygnębiającą
atmosferę zła wciąż zwyciężającego nad dobrem, które w nocy
najgłośniej ma czelność śmiać się z człowieka.
Gęsty
klimat budowany jest tu za pomocą ciemnych scenerii, gdzie
pojedyncze źródła światła, mocno kontrastują z wszechobecnym
mrokiem. Akcja rozgrywa się głównie w zamkniętych i ciasnych
pomieszczeniach. Świetnie koresponduje to z cynicznymi dialogami
bohaterów oraz ich grą aktorską. Fabuła, oparta głównie na
wątku detektywistycznym, również znajduje tutaj swoje oparcie,
dzięki któremu tajemniczy, kryminalny klimat jest jeszcze bardziej
wymowny.
Obraz
Johna Hustona najsłabiej wypada w tonacjach melodramatycznych,
głównie za sprawą notorycznie pojawiających się ckliwych,
mających wywoływać wzruszenie, kwestiach w dialogach detektywa
Spade'a i O'Shaugnessy. Sceny nagłych, gorących pocałunków
ocierają się (jak i sami aktorzy podczas wspomnianej czynności)
niestety o granice kiczu i chociaż można traktować takie zabiegi
sentymentalnie, z uwzględnieniem dawnych definicji kina, to dziś
wywołują one raczej śmiech i nie mogą być traktowane poważnie.
W „Sokole” jest to chyba jedyny tak widoczny element, w którym
nie udało się zerwać twórcom z głównymi nurtami kina
hollywoodzkiego
lat
40-tych.
Podsumowując
- „Sokół maltański” to prekursor kina detektywistycznego i
gangsterskiego, film który stał się kopalnią inspiracji dla
przyszłych pokoleń filmowców. Bez jego wkładu nie powstałoby wiele
współczesnych arcydzieł ( wspomniany już „Łowca Androidów”
Ridleya Scotta, psychodeliczny „Mulholland Drive” Davida Lyncha,
czy najbardziej popularna ekranizacja komiksu - „Sin City”
Roberta Rodrigueza), nie można byłoby mówić też o wyjątkowym i
niepowtarzalnym klimacie czarnego kina. Mimo pewnych niedociągnięć
obraz Hudsona jest spójny, ogląda się go lekko i przyjemnie. To
klasyka gatunku oraz dobra okazja do polubienia i zakochania się w
świecie noir.
Mikołaj
Mędrek, 3c