czwartek, 13 lutego 2014

"Musimy porozmawiać o Kevinie" - recenzja filmu Lynee Ramsay




„Musimy porozmawiać o Kevinie” - gdyby do rozmowy doszło, być może ostatecznie ta historia potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Film w reżyserii Lynne Ramsay opowiada o rodzinie. Brzmi banalnie? Cóż, pierwsze wrażenie często bywa mylne. Nie jest to bynajmniej typowa opowieść o grupie krewnych z powtarzającymi się problemami. Film przełamuje konwencję kina familijnego i ukazuje rodzica, jako ofiarę własnego dziecka. Do tego dochodzi brak zrozumienia ze strony współmałżonka, z któremu nie można się szczerze zwierzyć ze swoich zmartwień.
Przez cały film śledzimy koszmar stopniowego łamania charaktery Evy Khatchadourian (Tilda Swinton) i jej ubezwłasnowolnienia przez „jej bliskich” – męża i syna. Niegdyś kobieta niezależna, znana podróżniczka i pisarka, wiąże się z mężczyzną, zachodzi w nieplanowaną ciążę i rezygnuje z dalszej kariery zawodowej by móc opiekować się potomkiem. Okazuje się jednak, że bycie matką nie jest wcale takie proste. Kevin (Ezra Miller) nie jest typowym dzieckiem. Sprawnie manipuluje ludźmi ze swojego otoczenia, szczególnie naiwnym i dziecinnym ojcem (John C. Reily).
                Jest to równocześnie opowieść o nieszczęśliwym dziecku, które nigdy nie było kochane przez matkę. To, że Kevin zachowywał się tak a nie inaczej wynikało z faktu, że tak naprawdę nigdy nie był przez nikogo wychowywany. Ojciec był „dobrym kumplem”, który kupował mu zabawki i grał z nim w gry, nie był dla niego jednak nigdy wzorem, ba! Chłopak owinął go sobie wokół palca i mógł z nim zrobić niemal wszystko. Natomiast matka do tematu rodzicielstwa podeszła jak do hodowli roślin: czytała wiele książek i starała się wcielać zawarte w nich porady w życie. Można powiedzieć, że był jej nieudanym eksperymentem.

          
                Fabuła filmu jest dość przewidywalna. Od początku wiadomo, że miał miejsce jakiś incydent spowodowany przez demonicznego Kevina, przez co jego matka została znienawidzona i wykluczona  przez społeczeństwo. Znów stara się prowadzić normalne życie.
                Ponury nastrój przeszywa i wstrząsa widzem od pierwszych minut. Impresjonistyczne ujęcia i kolorystyka wzbudzają wrażenie niesamowitości i oddają emocje i przeżycia wewnętrzne bohaterów. Wnętrza i scenografia oraz duża symbolika kolorów budują nastrój nierealności. Najbardziej znaczący jest czerwony: czerwone ściany, samochód i dom oblany czerwoną farbą, czerwień pomidorów podczas hiszpańskiego święta – Tomatilli. Zupełnie oderwane i niepasujące do akcji popularne, wesołe piosenki, działając na zasadzie wyraźnego kontrastu dźwiękowego, wzmacniają dodatkowo efekt psychozy. 


                Gra aktorska Tildy Swinton jest niesamowita, a sama aktorka idealnie oddała wszystkie emocje targające duszą Evy. Być może nawet zrobiła to ZA dobrze, gdyż już po pół godziny filmu miałam dreszcze na całym ciele i natychmiast przerwałam seans, a przez dwa kolejne dni przechodziłam stan zbliżony do łagodnej depresji. Do dokończenia go zmusiłam się dopiero po trzech miesiącach. Byłam mocno zaszokowana i wręcz przerażona przedstawioną w nim wizją koszmaru głównej bohaterki. Stanowczo nie polecam go młodym matkom ani kobietom, które w przyszłości planują założyć rodzinę. Podobnie nie radziłabym po niego sięgać osobom o dużej empatii i tendencji to zbytniego „przeżywania” filmów czy książek. Z czystym sercem polecić go mogę natomiast ludziom interesującym się ludzką psychiką oraz gustującym w filmach impresjonistycznych i surrealistycznych.
Barbara Zaczek, 2h